W poniedziałek odbyła się sekcja zwłok 67-letniej kobiety, która zginęła tragicznie zabita zrzuconym z dachu masztem od anteny. Nie ma wątpliwości, że przyczyną śmierci były obrażenia mózgowo-czaszkowe, których doznała na skutek uderzenia długą na 3 metry i szeroką na 10 cm rurą.
Nad sprawą tragicznego wypadku, który miał miejsce na osiedlu Górnym w Pile w piątek, 11 lipca, cały czas pracuje pilska prokuratura i nie zanosi się, żeby szybko postawione zostaną zarzuty. Zdarzenie jest bardzo skomplikowane i przede wszystkim musi nastąpić właściwe rozdzielenie winy.
Jest pewne, że na dachu czterokondygnacyjnego budynku stały dwie osoby, które zrzucały elementy metalowej konstrukcji. Feralny maszt od anteny, który zabił kobietę, zrzucony został jako ostatni element. Na dole, przy meleksie, stał trzeci pracownik, który miał pilnować, by droga była wolna.
Z zeznań pracowników Pilskiej Spółdzielnie Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej, bo to oni właśnie prowadzi prace na dachu, wynika, że robotnicy „skrzykliwali się”... Czy usłyszeli jednak odpowiedź, że jest „wolne”? Pracownik, który stał na dole twierdzi, że tylko na chwilę obejrzał się w stronę meleksu...
Prokuratura bada także, na ile odpowiedzialność za bezmyślny czyn (bo co do tego nikt nie ma wątpliwości) spada na pracowników, którzy wykonywali demontaż metalowych elementów, a na ile winny jest nadzór ze strony kierownictwa Spółdzielni. Tu znów rodzi się problem. Bezpośredni przełożony konserwatorów przebywał w momencie, kiedy zdarzył się wypadek, na urlopie. Z kolei na zleceniu na wykonanie pracy, które zostało zabezpieczone przez prokuraturę, nie ma podpisu osoby, która nakazała demontaż anteny.
Prokuratorskie śledztwo prowadzone jest nie tylko w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci 67-letniej pilanki i narażenia życia innych osób, ale także pod kątem nie przestrzegania przez pracowników PSM L-W przepisów BHP, bowiem sami pracując na wysokości, nie byli w żaden sposób zabezpieczeni.
