Puszcza 2025 – to kryptonim trzydniowych manewrów strażackich, jakie w czwartek zakończyły się w Puszczy Noteckiej. W ćwiczeniach wzięło udział blisko 90 strażaków z całej Wielkopolski oraz kilkunastu druhów z okolicznych OSP.
Ćwiczyli na terenie największego w Wielkopolsce obszaru leśnego. Tu w rozbitym obozowisku stacjonowali przez trzy dni.
- To są młodzi ludzie, którzy dopiero zdobywają to doświadczenie, i właśnie na tym nam zależy, żeby ten doświadczony rzemieślnik mający określoną wiedzę, umiejętności, przekazał ją młodszym kolegom na ćwiczeniach, nie dopiero w boju, ale na ćwiczeniach - opowiada st. bryg. Tomasz Wiśniewski - zastępca wielkopolskiego komendanta PSP w Poznaniu.
Dlaczego uczyli się gasić pożary w puszczy? Bo tak sucho w lasach jak teraz nie było chyba nigdy...
- Zagrożenie przeciwpożarowe jest cały rok, cały rok praktycznie, mieliśmy już pożary w styczniu co jest w ogóle niespotykane - ostrzega Tomasz Partyka - dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Pile.
Zmiany klimatu widoczne są gołym okiem - przekonują strażacy. Podczas ćwiczeń na poligonie w Biedrusku okazało się, że część punktów czerpania wody po prostu wyschła...
- Nie wszystkie dało się wykorzystać, bo dziś ich nie ma, po prostu wyschły i widzimy, że te zmiany klimatyczne są na tyle drastyczne, że musimy doskonalić umiejętności przetłaczania wody na duże odległości, umiejętności radzenia sobie w trudnym terenie - tłumaczy st. bryg. Tomasz Wiśniewski - zastępca wielkopolskiego komendanta PSP w Poznaniu.
Bo mają coraz więcej wyzwań. Szczególnie strażacy z powiatu czarnkowsko-trzcianeckiego – powiatu najbardziej lesistego.
- Ten element globalnego ocieplenia, susze, niski stan wód gruntowych wpływa na całokształt sytuacji zagrożenia pożarowego na terenie obszarów leśnych - mówi mł. bryg. Michał Macyszyn - komendant powiatowy PSP Czarnków.
A tu szczególnie, bo głównym gatunkiem jest sosna i brzoza. Najbardziej łatwopalne drzewa.
- Część środkowa Puszczy Noteckiej to coś w rodzaju wydmy śródlądowej więc sami państwo rozumiecie, że no tutaj nie da się posadzić nic innego i tak natura już to stworzyła - określa Łukasz Grupiński - nadleśniczy Nadleśnictwa Potrzebowice.
Człowiek nie natura - niemal 33 lata temu zesłał na Puszczę Notecką ogromny kataklizm. Wystarczyła iskra spod kół pociągu, by zajął się las. Kule ognia niesione porywistym wiatrem przerzucały się na korony kolejnych drzew.
- Bardzo przeżywałam, bo mieliśmy małe dziecko pożar był co prawda po drugiej stronie torów, ale to wrażenie, które robił ogień i dym no to wywarł na nas duże piętno - wspomina Dorota Marcysiak - inżynier nadzoru z Nadleśnictwa Potrzebowice.
Mąż i ojciec Doroty Marcysiak, którzy byli leśniczymi próbowali ratować rybakówkę, ale...
- Zerwali zasłony tylko z okien i z tymi zasłonami weszli do stawu i tak się nakryli i ten pożar przeszedł górą - opowiada Dorota Marcysiak - inżynier nadzoru z Nadleśnictwa Potrzebowice.
Wokół była ściana ognia i dymu. Zagrożone były stacje paliw w małych miejscowościach, a na torach w Miałach stał pociąg towarowy ze zbiornikami chloru i siarki.
- Było widać, że pożar był nie do ugaszenia przez ludzi i dopiero około godziny 24.00 gdzieś na horyzoncie pokazała się burza i ta siła natury, ogromny deszcz sprawił, że praktycznie ten pożar ugasił się w 20 minut - opowiada Dorota Marcysiak - inżynier nadzoru z Nadleśnictwa Potrzebowice.
Nikt nie ucierpiał. Nie spłonął żaden dom. Ale żywioł spowodował ogromne straty w naturze. Zginęło wiele dzikich zwierząt, spłonęło 6 tysięcy hektarów lasu. Jego odtwarzanie zajęło kilka lat.
Komentarze