EURO okiem pilanina: lecimy do Marsylii!

27.06.2016   Autor: Mateusz Ryczek
---

Ten mecz ze Szwajcarami - cóż to był za horror! Jestem zadowolony z tego, że nic mi się nie stało. Dzień przed meczem żartowałem sobie, że gdyby doszło do rzutów karnych, to pewnie byłoby blisko zawału. Emocje były ogromne, niesamowita adrenalina. Na całe szczęście gramy dalej.

***

Na stadionie ogląda się zupełnie inaczej niż w telewizji. Kiedy zasiada się przed ekranem, nie widzi się wszystkich szczegółów, nie wszystko dostrzeżemy. Nie widać całego boiska. Bardziej dopatrywałbym się różnic pomiędzy oglądaniem meczów w telewizji a na stadionie w emocjach, jakie się przeżywa. Bo przeżywa się to zupełnie inaczej.

Nie dość, że przez większość czasu panuje cisza, nikt w pomieszczeniu się nie odzywa, to na dodatek jest komentator, który w porywający sposób komentuje wydarzenia na boisku. Na stadionie natomiast widzi się to wszystko na własne oczy, przeżywa się to z innymi kibicami, dopinguje się. Kiedy jest się na stadionie, jest się uczestnikiem wydarzeń, ważną częścią tego widowiska. Od kibica zależy wiele. Dwunasty zawodnik, swoim dopingiem, może odmienić losy meczu...

O tym, że ze Szwajcarią mogę powiedzieć (i napisać), że w takich meczach, gdziekolwiek by się nie oglądało, adrenalina jest wysoka. Cała druga połowa i dogrywka, w której w każdym momencie możemy stracić bramkę, potem rzuty karne. No i przecież dochodzi do tego świadomość, iż jest to najważniejszy mecz ostatniego trzydziestolecia polskiej piłki nożnej.

Bardzo się cieszę, że wraz z moją ekipą wyruszamy do Marsylii. Nie miałem takiej pewności. Co prawda przed meczem stawiałem na naszych jako pewniaków. Być może tak zależało mi na tym, by jechać na ten ćwierćfinał, że nie brałem pod uwagi możliwości przegranej.

Jeszcze w trakcie pierwszej połowy byłem spokojny o awans. Natomiast w drugiej taki wyluzowany już nie byłem. Modliłem się, żeby tylko przetrwać i utrzymać tę jednobramkową przewagę. Druga część spotkania była zdecydowanie słabsza. W pierwszej to my dominowaliśmy, rozgrywaliśmy, atakowaliśmy. W drugich czterdziestu pięciu minutach oddaliśmy pole rywalom i daliśmy się zepchnąć do głębokiej defensywy.

Aż w końcu Shaqiri strzelił gola życia. To była być może bramka turnieju. Potem stres i nerwy jeszcze większe. Bałem się, że Helweci mogą jeszcze zdobyć zwycięską bramkę. Tak się na szczęście nie stało. Ani w tych ostatnich dziesięciu minutach drugiej połowy, ani w dogrywce. Rzuty karne to były nieprawdopodobne emocje. Chyba nigdy w życiu nie przeżywałem czegoś takiego. Aż trudno jest mi sobie wyobrazić, co czuli kibice na stadionie. I w jakiej byli euforii po strzale Krychowiaka.

W środę wsiadamy do samolotu i meldujemy się w Marsylii. Czas na mecz z Portugalią. Miejmy nadzieję, że kolejny wielki.

Spodobał Ci się ten artykuł? Podziel się nim:

Komentarze
© Copyrights 2019 asta24.pl Agencja Interaktywna Sun Group