Rynek mieszkaniowy przechodzi pandemiczny okres niemalże bez szwanku. Nikogo już nie szokują takie ceny za metr kwadratowy, jak 5 000 zł w Złotowie, czy 6, a nawet 7 tys. w Pile. Składa się na to kilka czynników.
- Ten cały rynek tak się kręci, że głowa boli - martwi się mieszkaniec Złotowa
- Myślę, że Złotów jest miastem, skąd bardzo dużo ludzi wyjeżdża za granicę. Przywożą zarobione pieniądze i tylko dlatego kupują. Bo na naszym rynku, zarobki nie są wygórowane - dodaje inny
To jeden z trendów, który pojawił się w trakcie pandemii. Wiele transakcji kupna mieszkania, jest realizowanych za pomocą gotówki. Jest to spowodowane rekordowo niskimi stopami procentowymi, które utrzymuje NBP. To sprawia, że trzymanie pieniędzy na kontach i lokatach stało się zupełnie nieopłacalne.
Jednak co ciekawe, pomimo rekordowych cen, popyt wcale nie spada. Bardzo często zdarza się, że deweloperom urywają się telefony jeszcze przed wbiciem pierwszej łopaty pod budowę nowego bloku.
- Nie zdarzyło się nam, żebyśmy do końca inwestycji nie sprzedali wszystkich mieszkań. Tak to się nam dotychczas udawało i póki co zainteresowanie jest bardzo duże. Nawet projektami, gdzie nawet nie jesteśmy w stanie ocenić wszystkiego finansowo – ludzie i tak proszą, aby ich zapisywać - mówi Stanisław Wojtuń, deweloper.
Jak prognozują deweloperzy, w najbliższym czasie to się nie zmieni. Ekonomiści sytuację na rynku mieszkaniowym wprost nazywają “bańką”. Wspominane już wysokie ceny materiałów budowlanych oraz ogromny popyt będą ją tylko powiększać. Problem tylko w tym, że każda bańka musi kiedyś pęknąć.
